Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/097

Ta strona została przepisana.

dziej w ich oczach, i zdawało im się, że dosyć rękę wyciągnąć aby go pochwycić.
Nazajutrz 5 grudnia, już od piątej z rana wszyscy trzej byli na nogach. Dzień ten miał być ostatnim dniem ich podróży, jeśli rachunki były dokładne. Tegoż samego jeszcze wieczora, za ośmnaście godzin, o północy, właśnie w chwili samej pełni, mieli doścignąć świetnej tarczy księżycowej. Tak, nadchodząca północ miała położyć kres tej podróży, najnadzwyczajniejszej w starożytnych i nowszych czasach. Dlatego też, od samego już rana, przez szyby osrebrzone blaskiem promieni księżyca, witali oni poważną gwiazdę nocy, wesołemi i głośnemi okrzykami.
Księżyc wspaniale posuwał się po firmamencie gwiazdami zasianym. Jeszcze kilka stopni, a dojdzie on do tego właśnie punktu przestrzeni, w którym ma się dokonać spotkanie się jego z pociskiem. Barbicane według własnych spostrzeżeń obliczył, że upadną oni na niego ze strony jego półkuli północnej, gdzie ciągną się rozległe płaszczyzny, a góry są rzadkie. Okoliczność ta byłaby bardzo sprzyjającą, gdyby atmosfera księżycowa, jak to sądzono, zgromadzała się tylko w głębinach.
— Zresztą, zrobił uwagę Michał Ardan, w każdym razie płaszczyzna wygodniejszem i właściwszem jest miejscem do wylądowania, aniżeli góra. Selenita, którego wysadzonoby w Europie na wierzchołku góry Mont-