stalowych, jak stół na nogach. Jedyną niedogodnością jaka wyniknęła z tego ustawienia tarczy, było zasłonięcie szyby na spodzie pocisku, przez co podróżni nie będą mogli obserwować księżyca, gdy upadną na niego prostopadle. Lecz trzeba się już było wyrzec tego, tembardziej, że przez otwory przeciwległe można było widzieć rozległe krainy księżycowe, jak widać ziemię z łódki statku napowietrznego.
To ustawienie tarczy wymagało godziny pracy. Już było po dwunastej w południe, gdy ukończono przygotowania. Barbicane świeże odbywał obserwacje nad pochyleniem się pocisku, ale niestety, nie obrócił się on jeszcze dostatecznie do spadnięcia, i zdawał się iść po linji krzywej równoległej do tarczy księżyca. Gwiazda nocy wspaniale jaśniała w przestworzu, gdy tymczasem z przeciwnej strony słońce paliło ją swemi ogniami.
Położenie to nie przestawało być niepokojącem.
— Czy dojedziemy? zapytał Nicholl.
— Postępujmy tak, jak gdybyśmy dojechać mieli, odpowiedział Barbicane.
— Jesteście tchórze! odezwał się Michał Ardan; dojedziemy i prędzej nawet aniżelibyśmy sobie życzyli.
Ta odpowiedź zachęciła Barbicane’a do prowadzenia dalszego robót przygotowawczych; zajął się więc ustawieniem przyrządów chroniących od skutków odbicia.
Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/125
Ta strona została przepisana.