my widzieć stronę tarczy niewidzialną, wspaniale oświetloną.
— Dobrze mówisz kapitanie, rzekł Michał Ardan. A ty co myślisz o tem Barbicanie?
— Ja tak myślę, odpowiedział poważny prezes: Jeśli kiedy powtórzymy tę podróż, to rozpoczniemy ją w tym samym czasie i w tych samych warunkach. Przypuśćmy żeśmy celu naszego dościgli, czyż nie lepiejby było znaleźć lądy widne, niż okolice w głębokiej pogrążone ciemnocie? Wejście nasze na nieznaną planetę w daleko przyjaźniejszych odbyłoby się okolicznościach, a stronę tarczy niewidzialną moglibyśmy i tak zwiedzić podczas naszych wycieczek poszukiwawczych po kuli księżycowej. Tak jest, ta chwila pełni księżyca bardzo była dobrze wybraną; ale trzeba było stanąć na czas u celu, a żeby stanąć, nie trzeba było być strąconym z drogi.
— Nie ma co na to odpowiedzieć, rzekł Michał Ardan. Zawsze jednak straciliśmy śliczną sposobność obserwowania drugiej strony księżyca. Kto wie, czy mieszkańcy innych planet nie więcej od mędrców ziemi wiedzą o swych satelitach!
Możnaby łatwo na tę uwagę Michała Ardan, dać odpowiedź następującą: Tak, inne satelity, przez swą wielką blizkość łatwiej mogły być zbadane. Mieszkańcy Saturna, Jowisza, lub Uranusa (jeśli istnieją), bez trudu mogli urządzić kommunikacje ze swemi księżycami. Cztery satelity Jowisza krążą w odległościach
Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/195
Ta strona została przepisana.