— Która się nazywa?
— Elipsą. Zamiast zginąć w przestrzeniach międzyplanetarnych, podobnem jest do prawdy, że pocisk opisywać wciąż będzie drogę eliptyczną naokoło księżyca.
— Doprawdy!
— I że zostanie jego satelitą.
— Do kroćset księżyców! wrzasnął Michał Ardan.
— Tylko zrobię ci uwagę mój zacny przyjacielu, mówił Barbicane, że my niemniej jesteśmy zgubieni.
— Tak, lecz w inny i zabawniejszy sposób — z uśmiechem odpowiedział nietroszczący się o nic Francuz.
Prezes Barbicane miał słuszność. Opisując tę drogę eliptyczną, pocisk miał na wieki tak krążyć naokoło księżyca, jakby satelita drugiego rzędu. Była to nowa gwiazda, która przybyła światu słonecznemu, maleńki światek zaludniony trzema mieszkańcami, zagrożonymi śmiercią w rychłym czasie z powodu braku powietrza. Barbicane nie mógł się zatem cieszyć z tego położenia, w jakie kulę wprowadził wpływ sił odśrodkowej i dośrodkowej. Mieli znowu zobaczyć oświetloną stronę tarczy księżyca. Może nawet życie ich przeciągnie się tak długo, że ujrzą poraz ostatni ziemię w pełni, wspaniale oświeconą promieniami słońca. Może będą mogli przesłać ostatnie pożegnanie tej ziemi, której już nigdy nie mieli oglądać. Potem, pocisk ich zostanie massą zagasłą, umarłą, po-
Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/207
Ta strona została przepisana.