kapitana, czy ruch zdaje mu się być konieczną wynikłością egzystencji, jakakolwiek byłaby jej organizacja.
— Bez najmniejszej wątpliwości, odpowiedział Nicholl.
— A więc, mój zacny towarzyszu, przypomnę ci, że obserwowaliśmy księżycowe lądy z odległości 500 co najwyżej metrów, i nie dostrzegliśmy nic, coby się poruszało na powierzchni księżyca. Obecność ludzi zdradziłaby się jakiemiś budynkami, lub choćby zwaliskami nareszcie. A my cóż widzieliśmy? wszędzie i zawsze pracę geologicznej natury, nigdy i nigdzie pracy człowieka. Jeżeli więc przedstawiciele państwa zwierzęcego istnieją na księżycu, to chyba zakopani są w tych niezgłębionych wklęsłościach, do których wzrok ludzki przedrzeć się nie zdolny; czego znów przypuścić nie mogę, bo zostawiliby ślady swego przejścia na tych płaszczyznach, które musi okrywać warstwa atmosfery, choćby najmniej podniesionej. Otóż tych śladów nie widać nigdzie. Pozostałoby zatem jedyne przypuszczenie rassy istot żyjących, którym ruch (będący życiem) nie jest znanym.
— Czyli, co na jedno wychodzi, istot żywych a nie żyjących — wtrącił Michał Ardan.
— Tak właśnie, mówił Barbicane, co dla nas nie ma żadnego znaczenia.
— Możemy tedy sformułować naszę odpowiedź, rzekł Michał.
Strona:Juliusz Verne-Podróż Naokoło Księżyca.djvu/228
Ta strona została przepisana.