Shandon ostatni raz rzucił okiem naokoło, spojrzał na zegarek; — było już dobrze po dwunastej.
— A więc do roboty, rzekł do retmana.
— Wynoście się, krzyknął Johnson nakazując widzom żeby opuścili pokład Forwarda.
Powstał ruch między przybyszami cisnącymi się do wyjścia, a majtkowie tymczasem ostatnie liny odwiązywali.
Konieczne w takim razie zamięszanie tłumu, nie bardzo grzecznie przez majtków traktowanego, zwiększało jeszcze wycie psa; przecisnął się przez tłum, wskoczył na pomost dowódcy i głucho zaszczeknął, trzymając w zębach list zapieczętowany. Trudnoby było w to uwierzyć, gdyby mnóstwo osób nie widziało tego na własne oczy.
— List! zawołał Shandon; więc on jest na pokładzie?
— Był, ale go już niema, odrzekł Johnson, wskazując na pokład zupełnie z tłumu ciekawych oczyszczony.
— Captain! Captain! pójdź tu! wołał doktór usiłując wziąść list, który pies usuwał od jego ręki, odskakując od niego; wyraźnie chciał oddać pismo samemu porucznikowi.
— Pójdź tu Captain! zawołał Shandon.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/050
Ta strona została uwierzytelniona.
42