— Bo wam odmówi. Wiedzieliście przecie jak z tem będzie, gdyście się umawiali o służbę na okręcie; wówczas trzeba było się namyśleć.
— Zresztą, dodał Bolton biorący chętnie stronę Garry’ego, którego lubił za jego; charakter, Ryszard Shandon nie jest panem na okręcie; musi być posłuszny jak i my.
— A któż tu jest starszy od niego? zapytał Pen.
— Kapitan.
— Zawsze ten kapitan niefortunny! zawołał Pen. Widzicie przecie, że kapitana tak dobrze tu niema, jak i, szynkowni na tych ławicach lodu Wynaleźli sobie tylko grzeczny sposób odmówienia nam tego co się nam należy.
— A jeśli jest kapitan na prawdę? bo dam dwumiesięczną mą płacę, jeśli go niema i jeśli go wkrótce nie zobaczymy.
— Niechże i tak będzie, rzekł Pen; radbym powiedzieć temu kapitanowi parę słów w oczy.
— Kto tu mówi o kapitanie? rzekł głos nowo wdający się do rozmowy.
Byłto majtek Clifton, przesądny niepomału i zarazem chciwy.
— Czy jest jaka wieść o kapitanie?
— Nie, odpowiedziano mu jednogłośnie.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/091
Ta strona została uwierzytelniona.
83