— Na wszystko się zgodzę, odrzekł Shandon popędliwie, tylko nie na to, aby ten człowiek był tu na moim pokładzie.
— A może też, wtrącił Wall, jest jaki człowiek należący do osady, któremu on dał instrukcye?
— Być może, rzekł doktór.
— Ale ktoby to był? pytał Shandon. Powtarzam wam, że znam moich ludzi i od dawna.
— Niech będzie jak chce, rzekł Johnson, gdy się ten kapitan przedstawi, to czy będzie człowiekiem czy djabłem, przyjmiemy go. Ale mamy w tym liście wiadomość, a raczej wskazówkę.
— Jaką? zapytał Shandon.
— Ze mamy się udać ku zatoce Melvile’a, a potem do ciaśniny Smitha.
— To prawda, dorzucił doktór.
— Do ciaśniny Smitha! machinalnie powtórzył Shandon.
— Widocznie zatem, rzekł Johnson, że Forwarda przeznaczeniem nie jest szukać przejścia północno-zachodniego, bo jedyną drogę prowadzącą do niego, ciaśninę Lankastra, mamy zostawić na lewo. Będziemy więc mieli trudną żeglugę po nieznanem morzu.
— Ciaśnina Smitha, powtórzył jeszcze raz Shandon. Przebierał się do niej w roku 1853 Ameryka-
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/105
Ta strona została uwierzytelniona.
97