nia jej część wyleciała w powietrze i spadła pokruszona na około okrętu.
Przejście jednak nie było jeszcze wolne; ogromne głazy lodowe osiadły jak sklepienie na górach sąsiednich i wisiały niejako w powietrzu; należało się obawiać, ażeby nie zapełniły luki, jeśliby spadły.
Hatteras za jednym rzutem oka objął położenie.
— Wolsten! zawołał.
— Jestem kapitanie, rzekł puszkarz podbiegając.
— Nabij armatę stojącą na przodzie okrętu, rzekł Hatteras, ale ładunek prochu daj potrójny i przybij go jak będzie można najsilniej.
— Więc zwalczać będziemy tę górę kulami działowemi? rzekł doktór.
— Nie, odparł Hatteras, to na nicby się nie zdało. Nie trzeba kuli Wolsten, tylko potrójny ładunek prochu. Spiesz się.
W kilka chwil działo było nabite.
— Co on chce zrobić bez kuli? mruczał Shandon.
— Zobaczymy, odpowiedział doktór.
— Gotów jestem kapitanie, rzekł Wolsten.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/160
Ta strona została uwierzytelniona.
152