Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/174

Ta strona została uwierzytelniona.
166

Hatteras mocno z tego niezadowolniony, acz niezadowolnienie swe tający w sobie, kazał petardami wyłamać dla statku wejście do portu Leopolda; stanął w nim dnia 27-go maja. Bryg utwierdzono na kotwicach przyczepionych do potężnych gór lodowych, mających twardość i trwałość skały.
Kapitan udał się coprędzej przez lody na ląd w towarzystwie doktora, Johnsona i nieodstępnego Duka. Pies hasał radośnie; zresztą, od czasu jak się kapitan dał poznać, zwierzę to stało się bardzo łagodne i towarzyskie i tylko dla niektórych ludzi osady, których też i pan jego nie lubił, okazywało pewną niechęć.
W porcie nie było lodów które tam gromadzą zwykle wiatry wschodnie; ląd najeżony wzgórzami stromemi pokrytemi śniegiem, łagodzącym ich zarysy, wdzięcznie się oku przedstawiał. Dom i latarnie wystawione przez Jakóba Rossa, dosyć dobrze się jeszcze przedstawiały; ale zapasy tam niegdyś złożone, zniszczone były prawdopodobnie przez lisy, a może i przez niedźwiedzie, których świeże ślady było widać. I ludzka ręka musiała się przyłożyć do tego zniszczenia, pozostały bowiem ślady bud Eskimosów na skraju zatoki.
Sześć mogił zawierających tyluż majtków z okrętów Entreprise i Investigator, poznać można było