po lekkiem wzniesieniu ziemi; uszanowały je dotąd wszelkie stworzenia szkodę czyniące: zwierzęta i ludzie.
Doktór, pierwszy raz w swem życiu stawiając nogę na lądzie podbiegunowym, prawdziwego doznał wrażenia. Trudno sobie wystawić uczucie rozbudzające się w sercu na widok tych resztek domów, chatek, namiotów, przechowywanych tak starannie w tamtych zimowych stronach przez naturę.
— Oto rezydencya, mówił doktór do towarzyszów, nazwana przez samego Rossa, Obozem Przytułku. Gdyby był Franklin dostał się do tego miejsca ze swą osadą, byliby ocaleli. Oto przyrządy które tu pozostawiono; oto piec przy którym ogrzewała się w roku 1851 osada okrętu Prince-Albert. Rzeczy pozostały jak były i możnaby przypuszczać, że Kennedy, kapitan tego statku dopiero wczoraj ztąd się oddalił. A oto szalupa, która go wraz z ludźmi osłaniała przez dni kilka, gdy oddzielony od okrętu, został prawdziwie ocalony przez dzielnego Bellota, który go szukał, mimo strasznych mrozów listopadowych.
— Znałem tego zacnego i dzielnego oficera, rzekł Johnson.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/175
Ta strona została uwierzytelniona.