nia, a tajenie lodów, miało usunąć przeszkody w tej żegludze.
Duk na dobre już oswojony i towarzyski, wszedł w ścisłą przyjaźń z doktorem Clawbonny; lecz jak to bywa w przyjaźni, że jeden dla drugiego zupełnie się poświęca, tak też i tu doktór stał się ofiarą: Duk robił z nim co chciał, a doktór był mu posłuszny jakby pies swemu panu. Duńczyk okazywał także przychylność dla wielu majtków i oficerów osady, jednakże, jakby instynktem wiedziony unikał Shandona. Ale zawsze szczerzył zęby na Pena i Foker’a i warczał głucho, ile razy który z nich zbliżył się do niego. Oni też nie śmieli już brać się do tego, jak go Clifton nazywał: ducha opiekującego się kapitanem.
Jednem słowem, załoga wróciła do dawnej ufności i postępowała jak należało.
— Zdaje się, rzekł pewnego razu James Wall do Ryszarda Shandon, że nasi ludzie na seryo wzięli słowa kapitana i przestali już wątpić o powodzeniu jego przedsięwzięcia.
— Mylą się jednak, odpowiedział Shandon; gdyby się chcieli zastanowić, gdyby zbadali rzetelne nasze położenie, przekonaliby się, że z jednej niedorzeczności wpadamy w drugą.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/207
Ta strona została uwierzytelniona.
199