zmianie kierunku trudno było korzystać, spuszczono dwa większe maszty z całym ich przyborem. Na powierzchni morza uważano ukazujące się plamy białawe, jakby z rozlanego tranu pochodzące; zapowiadały one że zbliża się zamarzanie, a rzeczywiście, gdy wiatr przycichał, morze ścinało się natychmiast, a gdy się znów zerwał, kruszyły się i rozpruszały młode jeszcze lody. Wieczorem termometr spadł do siedmiu stopni pod zero.
Gdy bryg dotarł do zamykających mu drogę lodów, wypuszczał na nie całą siłę pary i łamał je. Niekiedy zdawało się, że już jest stanowczo zatrzymanym; lecz niespodziane poruszenie się lodów znowu mu otwierało przejście w które on rzucał się zuchwale. Podczas tych mimowolnych przystanków, para przez klapy wybuchająca zgęszczała się w powietrzu oziębionem, i opadała na okręt w postaci śniegu. Inna jeszcze przyczyna opóźniała także posuwanie się brygu; lody niekiedy nagromadzały się pomiędzy rozgałęzienia szruby, a były tak twarde i ścisłe, że największe nawet wysilenia machiny rozbić ich nie mogły; trzeba było zatem zwracać działanie pary; cofać się w tył, a ludzi wysyłać aby drągami i lewarami szrubę oczyszczali, co powiększało trudy załogi i wstrzymywało podróż.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/263
Ta strona została uwierzytelniona.
255