Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.
258

p. Shandon zna dobrze. Gdy dowódzca oszaleje, można mu odebrać władzę, a powierzyć ją komu innemu. Nieprawdaż panie Shandon?
— Kochani przyjaciele, wykrętnie odpowiedział Shandon, znajdziecie we mnie człowieka zawsze do poświęceń gotowego. Lecz czekajmy.
Widocznie burza zbierała się nad Hatterasem, który jednak z odwagą do zuchwalstwa dochodzącą, z niewzruszonym, nieprzełamanym uporem, postępował wciąż naprzód. I przyznać trzeba, że jeśli nie mógł wieść swego okrętu w kierunku upragnionym, to w ciągu pięciu miesięcy swej podróży, przebiegł przestrzeń, jaką inni żeglarze przebywali przez ciąg dwóch, a nawet i trzech lat całych. W prawdzie zima zaskoczyła teraz wyprawę, lecz to nie był dowód do ustraszenia ludzi wyprobowanych, wytrwałych i odważnych. Alboż John Ross i Mac Clure nie spędzali zim kolejnych w tych okolicach podbiegunowych? a czego oni dokonali, nie mogłoż być dokonanem raz jeszcze?
— Zaiste, uczynimy to, i więcej jeszcze jeśli będzie trzeba, powtarzał Hatteras. O czemuż nie udało mi się przez zatokę Smith’a wypłynąć na na północną część morza Baffińskiego! Byłbym już dotąd u bieguna.