Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/267

Ta strona została uwierzytelniona.
259

— Bądź spokojny kapitanie, odezwał się doktór, który byłby wynalazł nadzieję, gdyby ona nie była wrodzoną człowiekowi, dojdziemy i tak do celu, z tą tylko różnicą, że nie pod siedmdziesiątym piątym, ale pod dziewięćdziesiątym dziewiątym południkiem. Ale to już na jedno wychodzi; bo jeśli, jak mówi przysłowie, wszystkie drogi wiodą do Rzymu, to pewniej jeszcze wszystkie południki prowadzą do bieguna.
Dnia 31-go sierpnia termometr wskazywał dziesięć stopni zimna. Pora żeglowna miała się ku końcowi; Forward minąwszy wyspę Exmouth, leżącą z prawej jego strony, w trzy dni potem minął wyspę Stołową położoną w pośród kanału Belchera. W porze wcześniejszej jeszczeby może przez kanał ten można było dostać się na morze Baffińskie, lecz teraz nie było co o tem i myśleć. Ta część morza zupełnie pokrytą była lodami, których ruszenia zaledwie za ośm miesięcy spodziewać się było można.
Łamiąc lody wielkiemi taranami, lub wysadzając je za pomocą petard, można jeszcze było o kilka minut dalej na północ się posunąć. Najgroźniejszą była cisza bo lody zaraz się ścinały; wiatr choćby przeciwny był pożądany. Jedna spokojna noc, a wszystkoby zlodowaciało naokoło.