Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/271

Ta strona została uwierzytelniona.
263

Mimo to nadciągnęła ona, wpadła na bryg i zgruchotata przednią część jego parapetu od strony prawej.
— Stać na miejscu! krzyknął Hatteras, baczność lody!
Lody tłoczyły się z nieprzepartą siłą; kawały ich mogące ważyć po kilkanaście centnarów wdzierały się na ściany okrętu; mniejsze wyskakiwały w powietrze wysoko, a spadając w postaci ostrych dzirytów, szarpały drabiny linowe i ustrój żaglowy. Żeglarze osaczeni zostali nieprzeliczonymi wrogami, których massa, sto takich jak Forward okrętów, mogłaby zdruzgotać. Każdy silił się na odpieranie tych skał najezdniczych, których ostrze nie jednego majtka mocno pokaleczyły; pomiędzy innymi, Bolton miał lewe ramię zupełnie rozdarte. Łoskot stał się przerażający. Duk zajadle szczekał na tego nowego nieprzyjaciela. Ciemność nocy powiększała jeszcze grozę położenia, nie kryjąc jednak rozhukanych głazów odbijających resztki światła pływającego jeszcze w powietrzu.
Wśród tej niezwykłej nadnaturalnej walki ludzi z lodami, dawały się ciągle słyszeć rozkazy Hatterasa, dobitnym i silnym wydawane głosem. Okręt pod ciśnieniem przechylił się na bok lewy, a koń-