czyny wielkich rel dotykały niemal płaszczyzny lodowej, co zagrażało strzaskaniem masztu.
Hatteras zrozumiał niebezpieczeństwo; chwila była straszna. Okręt mógł się całkiem przewrócić, maszty mogły być odłamane i porwane lodami. Ogromna bryła, wielka jak okręt cały, podniosła się z boku i wznosząc się coraz wyżej, przerosła już pomost kapitański, i gdyby spadła na bryg, wszystkoby na raz było skończone. Wkrótce wysokością zrównała się z rejami masztu, noszącego nazwę „bocianiego gniazda“ i zachwiała się w swej podstawie.
Ogólny krzyk przerażenia dobył się z piersi wszystkich. Cała osada odskoczyła na bok prawy. W tem podniósł się statek i czuć było jak go coś dźwiga i utrzymuje w powietrzu przez czas nieokreślony; pochylił się potem, spadł na lodowisko i zakołysał się, że aż liny trzeszczały. Cóż się więc stało?
Oto wzniesiony wodą nagarnianą pod niego napływajacemi lodami okręt, party gwałtownie z tyłu przez lody, przerzucony został przez nieprzepartą ławicę. Po minucie może, która się żeglarzom wiekiem zdawała, tej osobliwej żeglugi, zapadł z drugiej strony zawały, na pole lodowe;
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/272
Ta strona została uwierzytelniona.
264