kapitana jest na pokładzie jego statku, a nie gdzieindziej.
— Johnson tam pozostał.
— Zapewne! ale zawsze.... Śpieszmy się! śpieszmy!....
Orszak postępował szybko, ciszę przerywał tylko niekiedy głos Simpsona, zachęcający psy do biegu. W skutek ciekawego zjawiska fosforescencyi, zdawało się, że stworzenia te stąpały po gruncie palącym się, i że z pod sań buchały tumany iskier. Doktór wysunął się trochę naprzód — pragnął zbadać naturę tego śniegu, gdy nagle, przeskakując jakiś wzgórek znikł naraz z oczu; Bell znajdujący się najbliżej podbiegł spiesznie.
— Panie Clawbonny! wołał z niepokojem, gdzie jesteś?
— Doktorze! krzyczał Hatteras, nadbiegając z Simpsonem.
— Tu, w jakiejś dziurze! odpowiedział głos dość spokojny; podajcie mi koniec sznura, to wydostanę się na wierzch.
Spuszczono linę doktorowi, siedzącemu w otworze głębokim na jakie dziesięć stóp; przewiązał się w pół ciała, a towarzysze go wyciągnęli, nie bez pewnej trudności.
— Czyś się nie pokaleczył? pytał Hatteras.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/334
Ta strona została uwierzytelniona.
326