Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/348

Ta strona została uwierzytelniona.
340

Nazajutrz sanie wdrapały się na wyżyny nadbrzeżnych wzgórzy. Podróżni zupełnie opadli na siłach, nie mogli nawet zbudować sobie domku ze śniegu i musieli noc przepędzić pod namiotem, owinięci w skóry bawole, susząc na własnej piersi zmoczone pończochy. Łatwo odgadnąć skutki takiej hygieny. Termometr w nocy spadł do czterdziestu dwóch stopni, merkuryusz zamarzł.
Zdrowie Simpsona w coraz gorszym było stanie: uporczywy katar płucny i reumatyzm z gwałtownemi połączony bólami, zmusiły go do położenia się w sanie, których już nie mógł poprzedzać. Bell musiał go zastąpić, choć sam nie był zdrów zupełnie. Doktór nawet uczuł na sobie wpływ tak ostrej zimy, jednakże nie użalił się ani razu: szedł ciągle podpierając się kijem, rozpoznawał drogę, pomagał wszędzie i we wszystkiem. Hatteras niewzruszony, niepojęty, nieczuły, rześki jakby dopiero co wyszedł w drogę, milcząco postępował za saniami.
Dnia 20-go stycznia mróz był tak straszny, że najmniejsze wysilenie doprowadzało ludzi do stanu zupełnej prawie bezwładności; tymczasem grunt tak był nierówny, że Bell, doktór i Hatteras musieli wraz z psami ciągnąć sanie, i jeszcze przód sań przy gwałtowniejszem uderzeniu złamał się,