nie wytrzymał gwałtowności huraganu. Pochowano się pomiędzy fałdy płótna, które wkrótce pokryła gruba warstwa śniegu, broniąca w każdym razie podróżnych od zupełnego zmarznięcia.
Burza trwała dzień cały. Zaprzęgając psy niedostatecznie żywione, Bell spostrzegł, że niektóre zaczęły gryźć pasy rzemienne swego zaprzęgu; dwa z pomiędzy nich tak były osłabione, że nie mogły już iść daleko.
Bądź co bądź, karawana puściła się w dalszą drogę; cel podróży był jeszcze odległym o mil sześćdziesiąt.
Dnia 26-go, Bell idący naprzód, nagle zaczął przywoływać swych towarzyszów, a gdy ci przybiegli, z osłupieniem wskazał im strzelbę, opartą o bryłę lodu.
— Strzelba! zawołał doktór.
Hatteras porwał ją do ręki; była w najlepszym stanie i nabita.
— Ludzie z osady Porpoise, muszą być niedaleko, rzekł doktór.
Hatteras oglądając broń spostrzegł, że była pochodzenia amerykańskiego; ręka mu zadrżała.
— W drogę! w drogę! zawołał głosem ponurym.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/359
Ta strona została uwierzytelniona.
351