Spuszczano się dalej z pochyłości góry. Simpson leżał jak bez czucia; siły go całkiem opuściły, i nie narzekał już nawet.
Burza nie ustawała, sanie posuwały się coraz wolniej, tak że zaledwie po kilka mil robiono na dobę, a zapasy żywności pomimo największej oszczędności, zmniejszały się widocznie. Lecz dopóki żywności było tyle, ile potrzeba na powrót, Hatteras ciągle posuwał się naprzód.
Dnia 27-go znaleziono w śniegu sekstant (narzędzie astronomiczne), a dalej nieco blaszankę z wódką, albo raczej z bryłą lodu, w środku której sam wyskok utrzymał się w kształcie kulki śniegu; do użycia było to już niezdatne.
Widocznie Hatteras pomimo woli szedł śladem już poprzednio tu przebywających ludzi, którzy jak się zdaje, zginęli tutaj. Posuwano się po drodze jedynej jaką tam była możliwa i znajdowano dowody jakiejś strasznej katastrofy. Doktór napróżno śledził nowego kernu (nagromadzonych ręką ludzką kamieni), ale nic nie dostrzegł.
Smutne mu do głowy przychodziły myśli; bo i rzeczywiście, gdyby znaleźli tych nieszczęśliwych rozbitków, jakążby im pomoc dać mogli? Im samym wszystkiego braknąć poczynało: odzież ich już się zdarła, żywności resztki zaledwie zostały.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/360
Ta strona została uwierzytelniona.
352