któr uważał coś niezwykłego w postawie Duka, ktory wciąż kręcił się naokoło pewnego punktu wynioślejszego niż inne, jakby z lodów poukładanych na sobie powstałego. Pies poszczekiwał i poruszał ogonem niecierpliwie, patrząc w oczy swego pana, jakby go chciał o co zapytać.
Doktór po niejakim namyśle, przypisał tę niespokojność obecności trupa zmarłego Simpson’a, którego towarzysze nie zdążyli jeszcze pochować. Postanowił zatem w tymże samym jeszcze dniu dopełnić tego smutnego obrzędu, tem więcej, że nazajutrz o świcie mieli się puścić w drogę.
Bell i doktór wziąwszy łopaty udali się w głąb wąwozu; pagórek niepokojący Duka zdawał się miejscem bardzo właściwem do złożenia w nim trupa, którego trzeba było zakopać głęboko, chcąc go uchronić od żarłoczności niedźwiedzi.
Zaczęli odrzucać wierzchnią warstwę miękkiego śniegu, a następnie wyrąbywać lód dobrze stwardniały; za trzeciem uderzeniem doktór trafił na jakieś ciało twarde, które się rozpłysnęło na szczątki; podniósł jeden kawałek i poznał że to jest odłamek szklannej butelki.
Bell trochę dalej znalazł spory worek stężały na mrozie, wypchany okruchami sucharów, doskonale zakonserwowanych.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.1.djvu/366
Ta strona została uwierzytelniona.
358