— Porpoise.
— Porpoise! zawołał kapitan.
Amerykanin dał znak twierdzący.
— Na tych morzach? zapytał Hatteras z sercem silnie bijącem.
Chory znowu potwierdził poruszeniem głowy.
— Na północy?
— Tak! rzekł chory.
— I wiesz pozycyę w jakiej się znajduje.
— Wiem!
— Dokładnie?
— Tak! odrzekł znowu Altamont.
Nastała chwila milczenia. Serca silnie biły w piersi świadków tej sceny niespodziewanej.
— Słuchajże, powiedział wreszcie Hatteras, potrzeba nam koniecznie dowiedzieć się o miejscu przebywania tego okrętu! Ja będę głośno wyliczał stopnie, ty zatrzymaj mnie znakiem.
Amerykanin skinął głową na znak zrozumienia i zgody.
— Zaczynam, rzekł Hatteras, liczyć stopnie długości. Sto pięć? Nie. — Sto sześć? Nie. — Sto siedm? Sto ośm? — Więc to w stronie zachodniej?
Amerykanin potwierdził głową.
— Idźmy dalej. — Sto dziewięć? Sto dziesięć? Sto dwanaście? Sto czternaście? Sto szesnaście?
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/031
Ta strona została uwierzytelniona.
29