— Tak, uczta go nie minie, odpowiedział Johnson nieprzytomny już prawie, musi być bardzo głodnym! Nie wiem dla czego tak długo czekać mu każemy!
— Uspokój się Johnsonie.
— Nie, panie Clawbonny! jeśli my zginąć mamy, pocóż przedłużać cierpienia tego stworzenia? Ono jest równie jak i my głodny. Nie może znaleźć foki do pożarcia, niebo zsyła mu ludzi. Tem lepiej dla niego.
Stary Johnson widocznie od rozumu odchodził; chciał gwałtem wyjść z domku lodowego. Doktór zaledwie powstrzymać go zdołał i to nietyle siłą, jak raczej urokiem następnych słów, które wymówił z całą mocą przekonania:
— Jutro zabiję tego niedźwiedzia!
— Jutro? zapytał Johnson, jakby przebudzony ze snu przykrego.
— Jutro!
— Nie masz kuli!
— Zrobię ją.
— Nie masz ołowiu!
— Ale mam merkuryusz!
— I to mówiąc, doktór wziął termometr; wskazujący w cieple schronienia dziesięć stopni nad zero; wyszedł na powietrze, położył narzędzie na
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/058
Ta strona została uwierzytelniona.
56