— Nie! odrzekł Hatteras.
— Przecież ono zawsze było u ciebie, rzekł doktór.
— Nie mam go... nie wiem... jąkał stary sternik blednąc.
— Nie masz? za wołał doktór z przerażeniem.
Nie było drugiego krzesiwa, strata więc tamtego smutne mogła sprowadzić skutki.
— Szukaj no dobrze Johnsonie, zachęcał doktór.
Johnson pobiegł do bryły lodu, z po za której patrzył na niedźwiedzia, dalej na miejsce samej walki, gdzie go ćwiertował, lecz nie znalazł. Wrócił zrozpaczony.
Hatteras patrzał na niego, nie czyniąc mu wszakże wyrzutu.
— To źle, rzekł do doktora.
— Zapewne! odpowiedział tenże.
— Nie mamy nawet żadnego narzędzia optycznego, którego soczewka mogłaby nam posłużyć do zyskania ognia.
— Wiem o tem, rzekł doktór, a szkoda, bo promienie słoneczne dość mocne są w tej chwili i mogłyby jeszcze zapalić hupkę.
— Cóż robić, mówił Hatteras, trzeba tymczasem głód choć surowem mięsem zaspokoić, a potem
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/068
Ta strona została uwierzytelniona.
66