Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/107

Ta strona została uwierzytelniona.
105

nie mogli wydobyć z niego elektryczności, która i światła da nam wiele i takowe nic kosztować nie będzie?
— Wybornie! zawołał stary retman, a im prędzej weźmiemy się...
— Do roboty zatem! materyału mamy dosyć; w ciągu jednej godziny możemy wznieść słup lodowy na dziesięć stóp wysoki, co aż nadto będzie wystarczającem.
Doktór udał się na wierzchołek ściany skalistej, prowadząc za sobą swych towarzyszy; robota rozpoczętą, i szybko ukończoną została. Na wierzchu świeżo wzniesionego słupa ustawiono latarnię przeniesioną z okrętu; doktór umieścił w niej druty przewodnie, dotykające drugim końcem stosu ustawionego w salonie Domku Doktora, dla zabezpieczenia go od wpływu zimna. Skoro zmrok nastał, zajaśniała wiązka natężonych promieni światła, którego wiatr ani przyćmić, ani zagasić nie zdołał. Śliczny był widok tych drżących promieni, których blask walczący z białością śniegu uwydatniał cień wszystkich okolicznych krawędzi. Stary Johnson oklaskami radość swą objawiał.
— Otóż, zawołał, pan Clawbonny teraz słońce nam zrobił.