nęli się ze wzgórza ku domkowi śniegowemu. Niedźwiedzie dotykały ich już prawie; kapitan nożem swoim odbił jedną łapę wyciągniętą ku niemu.
W mgnieniu oka Hatteras i jego towarzysze zamknęli się w domu; zwierzęta zatrzymały się na wyższej platformie utworzonej ze złomów wierzchołka.
— Nakoniec, zawołał Hatteras, będziemy mogli bronić się korzystniej, pięciu na pięciu.
— Czterech na pięciu, odparł Johnson, cały przerażony, pokazując, że w sali nikogo już więcej niema.
— A doktór?
— Poszedł ku wyspie.
— Nieszczęśliwy! zawołał Bell.
— Nie możemy go opuścić, rzekł Altamont.
— Biegnijmy, krzyknął Hatteras, otwierając drzwi gwałtownie.
Ale ledwie zdołał je zamknąć, znowu niedźwiedź o mało mu nie rozbił czaszki zamachem swej łapy.
— Otóż i są! zawołał kapitan.
— Wszystkie? pytał Bell.
— Wszystkie! od parł Hatteras.
Altamont rzucił się do zawalania otworów okiennych, lodem wyrwanym ze ścian; towarzysze
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/161
Ta strona została uwierzytelniona.
159