Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/172

Ta strona została uwierzytelniona.
170

kadowania się w domu. Wtedy zacząłem się i ja zwolna ku Szańcowi Opatrzności posuwać, jużto pełzając na czworakach, już sunąc pomiędzy bryłami lodu, patrzyłem zblizka na robotę olbrzymich zwierząt, które znosząc ogromne kawały lodu i nagarniając śnieg, żywcem was chciały tu zamurować. Dobrze jeszcze, że im nie przyszło na myśl staczać z góry bryły lodu, bobyście na miazgę zgruchotani zostali.
— Lecz nie byłeś pan bezpieczny, rzekł Bell, bo niedźwiedzie co chwila mogły cię zwietryć i porzuciwszy swe zajęcie, zwrócić się ku tobie.
— Nie myślały o tem. Przecież bliżej nich były psy grenlandzkie wypuszczone przez Johnsona, i podchodziły ku nim a przecież niedźwiedzie do nich się nie zwróciły, pewne smaczniejszej zwierzyny.
— Dziękujemy za komplement, z uśmiechem rzekł Altamont.
— Niema się z czego tak bardzo wynosić! Gdy zbadałem taktykę nieprzyjaciół, postanowiłem dostać się do was, lecz przezorność nakazywała oczekiwać nocy. Skoro mrok zapadł, cichuteńko podsunąłem się ku pochyłości od strony magazynu prochowego; umyślnie wybrałem ten punkt, bo