Broń jednak okazała się bezpotrzebną: cztery niedźwiedzie siłą wybuchu rozerwane na kawałki, leżały tu i owdzie rozrzucone po ziemi, piąty zaś nawpół osmalony, umykał co mu nóg starczyło.
— Wiwat! wiwat! wiwat! krzyknęli towarzysze doktora, chwytając go uśmiechającego się w swe objęcia.
Wyswobodzeni z grożącego im niebezpieczeństwa, gorąco dziękowali doktorowi Clawbonny. Stary Johnson żałował trochę skór niedźwiedzich popalonych, a przeto niezdatnych do żadnego użytku — żal ten jednakże nie popsuł mu dobrego humoru.
Reszta dnia przeszła na reparacyi domku, bardzo wybuchem nadwerężonego. Uwolniono go od lodów naniesionych przez niedźwiedzi, i wzmocniono popękane ściany; robota szła szybko, ożywiona wesołemi piosenkami rozpromienionego retmana.