Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/185

Ta strona została uwierzytelniona.
183

Przez parę tygodni, polowanie było pomyślne na różnego rodzaju kuropatwy i ortolany zimowe, bardzo delikatne w jedzeniu; zapas świeżego mięsa wciąż był obfity. Myśliwi nie potrzebowali nawet bardzo się oddalać od domu, bo drobniejsza zwłaszcza zwierzyna sama prawie na strzał przychodziła. Ożywiła ona bardzo swą bytnością milczącą dotąd okolicę; zatoka Wiktoryi przybrała widok niezwyczajny i rozweselający oko.
Dwa tygodnie po wielkiej z niedźwiedziami rozprawie, spędzono na różnych zajęciach.
Odwilż codzień stawała się widoczniejszą; termometr wskazywał zero, w wąwozach płynęły z szumem potoki, na spadzistościach pagórków utworzyło się tysiące wodospadów.
Doktór oczyściwszy akr gruntu (1½ morga), zasiał na nim rzerzuchę, szczaw i warzęchę (cochlearia), które są wybornemi środkami przeciw szkorbutowi; po pewnym przeciągu czasu już drobne listeczki poczęły się wychylać z ziemi, gdy nagle i całkiem niespodziewanie mróz zawładnął znów swem państwem.
Przy nader gwałtownym wietrze północnym, w ciągu jednej nocy termometr opadł do dwudziestu dwóch stopni pod zero. Wszystko naokoło zostało zmrożone: ptaki, czworonożne i wodnoziemne