— Tu jest ojczyzna wszelkich zapalnych słabości, tu na nie zaraz i lekarstwo być musi.
— Lekarstwem najlepszem jest doktór, rzekł Johnson, w umyśle którego Clawbonny olbrzymie przybierał rozmiary.
Korzystając z tego przymusowego wypoczynku, doktór postanowił rozmówić się stanowczo z Hatterasem we względzie dalszej podróży, bez szalupy, bez czółna, bez kawałka drzewa, na któremby można przebyć morze lub jego odnogę, jeśli się zdarzy. Kapitan uparty w swoich pojęciach, oświadczył się był stanowczo przeciw wszelkiemu statkowi z amerykańskiego materyału.
Nie tak to wszakże łatwo było zawiązać rozmowę w tym drażliwym przedmiocie, który przecież musiał być odgadniony coprędzej; zbliżał się bowiem czerwiec, miesiąc najwłaściwszy na wielkie wycieczki. Nakoniec doktór po długim namyśle, odprowadził pewnego dnia na stronę kapitana i ze zwykłą sobie łagodną dobrocią rzekł:
— Hatterasie, czy wierzysz że jestem twoim przyjacielem?
— Zapewne, odpowiedział kapitan, najlepszym a nawet jedynym.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/189
Ta strona została uwierzytelniona.
187