Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/212

Ta strona została uwierzytelniona.
210

rami pryzmatu. Zjawisko to, dość zresztą częste pod tą szerokością geograficzną, zawsze żywo zajmowało doktora; za każdym razem najskrupulatniej notował datę ukazania się i rozmiary fenomenu, który tem się wyróżniał tym razem, że miał kształt eliptyczny.
Z powrotem ciepłych dni, powróciły znów różne gatunki ptaków. Były tam stada dropiów i wielkich gęsi kanadyjskich, przelatujące z dalekich krain Florydy, lub Arkansas; z nadzwyczajną szybkością ciągnęły ku północy, przynosząc wiosnę pod swemi skrzydłami. Doktór zabił ich kilka, równie jak trzy czy cztery wcześniejsze żórawie i jednego samotnego bociana.
Tymczasem śniegi ze wszech stron topniały, pod wpływem słońca; woda słona, przez rozpadliny i przyręble służące fokom za otwory do wychodzenia, wydobywająca się na powierzchnię lodu, przyspieszała jego tajanie; lód pomięszany z wodą morską, tworzył brudną i lepką masę na kształt ciasta, którą żeglarze mórz północnych nazywają „slush“. Obszerne bagniska tworzyły się na pobrzeżach zatoki, a ziemia odmarzająca poczęła wydawać płody wiosny podbiegunowej.
Doktór wtedy na nowo rozpoczął swe zajęcia ogrodnicze, do czego nasion mu nie brakło. Z po-