ktorze, widzieć cię z twoją dobrocią wśród stada wilków lub niedźwiedzi!
— Oh! ja też bynajmniej nie myślę podobać się drapieżnym zwierzętom, mówił doktór; nie bardzo wierzę w Orfeusza czarującego dzikie bestye. Zresztą ani wilki, ani niedźwiedzie same do nas nie przyjdą, jak te zajączki, reny i kuropatwy.
— A dla czegóżby nie, jeśli także nie znają dotąd człowieka? zapytał Amerykanin.
— Bo te zwierzęta są drapieżne z natury, a drapieżność tak samo jak złośliwość bywa podejrzliwą; spostrzeżenie to sprawdzić można zarówno na człowieku, jak i na zwierzętach. Kto jest zły, jest też i podejrzliwy, a kto może innych przerazić, ten i sam się boi.
Rozmowa zakończyła się tą maleńką lekcyą filozofii naturalnej. Cały dzień spędzono w tym jarze, który doktór chciał nazwać Arkadyą podbiegunową, na co się też i towarzysze jego zgodzili. Wieczorem, po bankiecie nie kosztującym życia ani jednego ze stworzeń zamieszkujących tamtą okolicę, myśliwi ułożyli się do spoczynku w wydrążeniu skały, jakby umyślnie na schronienie dla nich przygotowanem.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/224
Ta strona została uwierzytelniona.
222