Na widok ludzi, zwierzęta pierzchnęły; myśliwcy gonić je poczęli, ale bezskutecznie, bo już po półgodzinnym biegu zdyszani stanęli.
— Do licha! zawołał Altamont.
— Tak, do licha! powtórzył doktór tchu zaczerpnąwszy. Te przeżuwające zwierzęta muszą pochodzić z Ameryki; ale widać nie tęgą mają opiniję o swych rodakach skoro uciekają przed nimi.
— To dowodzi, odrzekł Altamont, że dobrze strzelamy.
Piżmowce widząc że ich już nie gonią zatrzymały się w postawie zdziwionej. Gdy strzelcy spostrzegli, że ich nie dościgną, zaczęli przemyśliwać jakby je otoczyć ze trzech stron. W tym celu pozostawiwszy Duka żeby niepokoił zwierzęta, sami przez poblizki wąwóz spuścili się na dół i okrążyli płaszczyznę. Altamont i doktór ukryci za skałami, z bronią do strzału gotową czekali na zwierzynę, którą na nich miał napędzić Hatteras nagle się z przeciwnej strony ukazujący.
— Spodziewam się, że teraz już mi strzelać nie zabronicie, rzekł Amerykanin.
— O bynajmniej! tu już jest otwarta wojna, odpowiedział Clawbonny, który przy całej dobroci serca, w gruncie był myśliwym.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.
225