nie dająca się rozbierać. Jakkolwiek bądź, Hatteras bez wahania się postąpił ku swemu rywalowi i przemówił do niego poważnie:
— Ocaliłeś mi życie Altamoncie.
— I tyś mi je był ocalił Hatterasie, odrzekł Amerykanin, a po chwili milczenia dodał: — Kwita między nami.
— Nie, rzekł Hatteras; gdy cię doktór wydobył z twego lodowego grobu, nie wiedziałem kim byłeś; ty zaś wiedząc kim jestem, ocaliłeś mnie z narażeniem własnego życia
— Eh! odparł Altamont, jesteś moim bliźnim, Amerykanin zaś nie jest nikczemnikiem.
— Naturalnie że nie, wtrącił doktór, to taki sam człowiek jak i ty Hatterasie.
— I równie jak ja będzie miał udział w należnej mu chwale, rzekł kapitan.
— W chwale dojścia do bieguna północnego, wtrącił Altamont.
— Tak jest, wspaniale odparł Hatteras.
— A więc zgadłem, zawołał Amerykanin. Więc ośmieliłeś się powziąć podobny zamiar! odważyłeś się na usiłowanie dotarcia do punktu nieprzystępnego! Ah! jakże to wzniosłe! jakże wspaniałe!
— A ty, zapytał Hatteras, nie miałżeś zamiaru tego samego co i my, dostać się do bieguna?
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/230
Ta strona została uwierzytelniona.
228