dla wypróbowania szalupy; urządzono zatem wycieczkę wodą do przylądka Waszyngtona. Wiele jeszcze brakowało do tego, aby morze zupełnie już było wolne od lodów; ale nie było już stwardniałą przestrzenią, i niepodobieństwem byłoby przechodzić po krach lodowych.
Kilkugodzinna żegluga przekonała o dobroci zbudowanego statku.
Podczas powrotu, żeglarze byli świadkami ciekawego wypadku. Ogromny niedźwiedź upędzał się za foką; tak był nią zajęty, że nie spostrzegł szalupy, za którą byłby się puścił w pogoń niezawodnie. Widać, że foka przez otwór skoczyła do wody, bo niedźwiedź z cierpliwością myśliwca, albo raczej rybaka, czatował nad otworem przyczajony, jakby bez życia.
Nagle woda na powierzchni otworu poruszyła się, foka miała się wychylić dla odetchnienia; niedźwiedź natychmiast położył się na lodzie tuż przy otworze i otoczył go łapami. Gdy foka głowę wychyliła, nie miała już czasu jej cofnąć do wody; łapy niedźwiedzia jakby sprężyną ściągnięte pochwyciły zdobycz z nieprzepartą siłą i wyciągnęły ją z wody. Walka była krótka, foka szamotała się przez kilka sekund, ale zduszona została na piersiach olbrzymiego przeciwnika. Uniósł ją lekko
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.
233