Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/239

Ta strona została uwierzytelniona.
237

styczność, czyni słuch wrażliwszym a bystrzejszym wzrok. Nie należy zatem zapominać o tem.
W niedzielę 23-go czerwca wszystko już było w pogotowiu i dzień ten, jako świąteczny, na zupełny poświęcono wypoczynek.
Mieszkańcy Szańca Opatrzności z pewnem wzruszeniem oczekiwali chwili wyruszenia w drogę. Żal im trochę było porzucać ten domek lodowy, który im tak wyborne dawał schronienie; tę przystań Wiktoryi, to wybrzeże gościnne, na którem ostatnie miesiące zimowiska przepędzili, Czyż za powrotem znajdą to wszystko w takim samym stanie? Czy promienie słońca nie stopią do reszty ścian ukochanego Domu Doktora?
Bo też nie jedna dobra godzina tam upłynęła. Przy wieczerzy przypomniał doktór towarzyszom owe wzruszające chwile, i nieomieszkał podziękować niebu za widoczną nad rozbitkami opiekę.
Po czem wszyscy wcześnie udali się na spoczynek, aby nazajutrz wstać bardzo rano. Tak przeszła ostatnia noc spędzona w Szańcu Boskiej Opatrzności.