i cieszących się najlepszem zdrowiem, Hatteras szedł do bieguna, owego celu marzeń całego swego życia. Byłże kto kiedy bliższy urzeczywistnienia zamiaru który miał mu zjednać chwałę, a ojczyznie jego sławę niepożytą?
Chwila obecna bardzo naturalnie mogła mu nanąć wszystkie te myśli, których Clawbonny domniemywał się w swym przyjacielu, widząc go tak pełnym zapału. Szanowny doktór cieszył się tem co Hatterasa cieszyło; od czasu pogodzenia się dwóch kapitanów, dwóch swoich przyjaciół, on, któremu tak obce były uczucia nienawiści, zazdrości, współzawodnictwa, miał się za najszczęśliwszego z ludzi. Co się dalej stanie? Jakie owoce wyda niniejsza podróż? Tego przewidzieć nie było można; dość że zaczynała się bardzo dobrze, a to już wiele znaczyło.
Zachodni brzeg Nowej Ameryki przedstawiał od zachodu rzęd zatok, aż poza przylądek Waszyngtona; żeby uniknąć obchodzenia ich, a zatem kołowania, podróżni przebywszy pierwsze pochyłości Góry Bella, skierowali się ku północy, przez płaskie wyżyny. Znaczna to była oszczędność drogi; Hatteras chciał, o ile nieprzewidziane przeszkody, jak góry, zatoki, na to dozwolą, wytknąć prostą
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/242
Ta strona została uwierzytelniona.
240