Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/245

Ta strona została uwierzytelniona.
243

zwolna jednak i te stworzenia stawały się coraz płochliwszemi i tak już trudno się było zbliżyć do nich, że bez pomocy Duka nieraz niepodobna było zabić cośkolwiek.
Hatteras jednak ciągle ich upominał, aby nie odchodzili dalej jak na milę, bo szkoda było każdej straconej chwili, tembardziej, iż nie można było liczyć na więcej, jak na trzy miesiące łagodnej temperatury.
Prócz tego, konieczną było rzeczą, aby każdy pilnował swego przy saniach obowiązku, i czynnie pomagał im do przebycia jakiego jaru albo stromej pochyłości; wówczas bowiem ludzie musieli podtrzymywać sanie. Czasem nawet trzeba było wyładowywać je zupełnie, a mimo to wszystko nieraz Bell musiał dokonywać reparacyi sań, nadwerężonych gwałtownem uderzeniem, którego nie można było uniknąć.
Trzeciego dnia, to jest we środę 26 go czerwca, podróżni doszli do jeziora znacznej wielkości, całkiem jeszcze zamarzniętego; lód na nim był tak gruby, że mógł utrzymać cały ciężar ludzi i sań wyładowanych. O ile wnosić można było, lato północne nie topiło tam nigdy lodu, w skutek zasłonięcia go przez otaczające jezioro wyżyny. Spostrzeżenie to potwierdziła i ta jeszcze okoliczność, że na brze-