Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.
245

źnić nieco drogę, ale w każdym razie nie wstrzymywało jej zupełnie, jeśliby się ważniejsze nie nastręczyły przeszkody.
Niekiedy doktór znajdował po drodze kamienie okrągłe lub przypłaszczone, jakby je ruch fal morskich wygładził, i wtedy sądził, że jest w bliskości morza przybiegunowego; jednakże płaszczyzna, jak oko zasięgło, rozciągała się daleko.
Nigdzie nie było widać najmniejszego śladu mieszkań ludzkich; podróżni widocznie pierwsi stąpali po tej ziemi nieznanej. Grenlandczycy, których pokolenia koczują po krainach północnych, nigdy nie posuwają się tak daleko. A jednak polowanie bardzo byłoby tam pomyślne dla tych biedaków, zawsze głodnych. Często widziano ciągnące za karawaną niedźwiedzie, nie okazujące wszakże zamiarów nieprzyjaznych: woły piżmowcowe i renifery ukazywały się z daleka w dość licznych nawet stadach. Doktór pragnął bardzo dostać parę reniferów, aby ich użyć do zaprzęgu; ale były tak trwożliwe, iż w żaden sposób żywcem schwytać ich nie było można.
Dnia 29-go Bell zabił lisa, a Altamont wołu średniej wielkości, przekonywając towarzyszy przy tej sposobności o swej krwi zimnej i zręczności. Był to rzeczywiście strzelec wyborny, a znający się na