tem gwałtowniej, podróżni udzielali sobie wzajemnych spostrzeżeń.
— Dzieje się tam, rzekł doktór, coś takiego, jakby kry i lody uderzały o siebie.
— Tak, dodał Altamont, zdaje się, że się skorupa ziemi rozpada. Czy słyszycie?
— Gdybyśmy byli w bliskości morza, odparł doktór, sądziłbym naprawdę, że to lody tak pękają.
— Rzeczywiście, rzekł Johnson, trudno sobie inaczej ten huk wytłomaczyć.
— Czyżbyśmy się mieli zbliżyć do brzegu morskiego? mówił Hatteras.
— Niema w tem nic niepodobnego, odpowiedział doktór. Czy słyszysz ten trzask nadzwyczajny? to wyraźne pękanie lodów, i bardzo być może, iż znajdujemy się w niewielkiej od oceanu odległości.
— Gdyby tak było, rzekł Hatteras, bez wahania puściłbym się na pola lodowe.
— Ależ, mówił doktór, po burzy tak gwałtownej lody pokruszyć się musiały zupełnie. Zobaczymy to jutro. W każdym razie, jeśli jacy ludzie przymuszeni byli podróż odbywać wśród takiej nocy, to żałuję ich z całego serca.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/260
Ta strona została uwierzytelniona.
258