Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.
268

przypisać należało wzruszonym umysłom podróżników, zbyt może nerwowych? trudno z pewnością powiedzieć; dość że doktór Clawbonny w swoich notatkach codziennych opisał tę dziwną zewnętrzność oceanu. Powtarza on prawie toż samo, co mówił Penny, który utrzymuje, że „ta przestrzeń wód przedstawia najzupełniejszą sprzeczność z morzem ożywionem milionami istot żyjących“.
Płynna ta płaszczyzna zabarwiona niepewnemi odcieniami, była niezmiernie przezroczystą, co pozwalało ją przejrzeć do niedającej się ocenić głębokości. Zdawało się, że morze to przybiegunowe oświecone było od spodu, jakby jakie niezmierne akwaryum. Przypuszczać można było, że jakiś fenomen elektryczny odbywający się na dnie oceanu, wodę jego rozjaśniał do najgłębszych głębin. Szalupa była jakby zawieszona nad przepaścią niezmierzoną.
Nad powierzchnią tych dziwnych wód unosiły się niezliczone stada ptastwa, podobne do chmury burzą brzemiennej. Ptaki przelotne, nadbrzeżne i tak zwane masztowe, przedstawiały próbki wszystkich gatunków wielkiej rodziny ptastwa wodnego, począwszy od albatrosa, tak pospolitego w krajach australskich, aż do tłuściela (pingwina) mórz północnych — wszystko w proporcyach ol-