Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/277

Ta strona została uwierzytelniona.
275

nic innego dostrzedz nie było można. Na powierzchni fal nigdzie nie zabłąkał się nawet listek lub trawki kawałek, zapędzony z lądu, podobnie do tego, na którego widok zadrżało serce Krzysztofa Kolumba, dążącego na odkrycie Ameryki.
Hatteras patrzył wciąż przed siebie.
Nareszcie około szóstej godziny wieczorem ujrzał jakąś mgłę kształtu niewyraźnego, unoszącą się nad poziomem morza, i wyglądającą jakby pióropusz z dymu. Niebo zupełnie było czyste, nie można więc było brać tej mgły za chmurę, tem więcej, że znikała ona chwilowo i znowu się ukazywała, jakby miotana powietrzem.
Hatteras pierwszy zwrócił uwagę na to zjawisko, i pochyciwszy za lunetę, obserwował je przez całą godzinę.
Nagle, spostrzegłszy widać jakąś już pewniejszą wskazówkę, wyciągnął ręce z radością i głosem drżącym od wzruszenia zawołał:
— Ziemia! ziemia!
Na te wyrazy wszyscy zerwali się ze swych miejsc, jakby poruszeni wstrząśnieniem prądu elektrycznego.
Jakiś rodzaj dymu wznosił się widocznie po nad morzem.
— Widzę! widzę! zawołał doktór.