zmieniający się wiatr południowo-wschodni porwał szalupę i odwrócił jej kierunek, jakby chcąc zmusić ją do uciekania od tego lądu nieprzystępnego.
— Przeklęty wiatr! krzyknął Hatteras; już tylko o trzy mile najwięcej byliśmy od brzegu!
Nie mogąc się oprzeć gwałtowności burzy, Hatteras płynął ukośnie do kierunku wiatru. Szalupa przechyliła się raz tak bardzo, że mogła zostać od razu zatopioną; powstała jednak dzięki umiejętnemu kierowaniu steru, jak rumak gdy się potknie i powstaje od razu znaglony ostrogą jedźca, zręcznie uzdą władającego.
Hatteras stojący z rozwianym włosem przy sterze, zdawał się być duszą tej wątłej barki, jednę z nią stanowić całość, jak koń z człowiekiem w czasach centaurów.
Nagle okropny widok uderzył jego oczy: nie dalej jak w odległości dziesięciu sążni, na wzburzonych bałwanach morskich kołysała się ogromna bryła lodu, grożąc co chwila zgnieceniem szalupy, gdyby się na nią zwaliła. Obok tego niebezpieczeństwa, groziło inne jeszcze nie mniej wielkie, bo na tej bryle wedle woli fal płynącej, stała gromada białych niedźwiedzi zbitych w kupę i odurzonych przestrachem.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/287
Ta strona została uwierzytelniona.
285