mgły, z której niekiedy tylko do żeglarzy dochodziły jeszcze ryki jej potwornej osady.
W tej chwili właśnie burza z podwójną zaczęła silić się gwałtownością, w atmosferze powstała ulewa niezmierna. Szalupa rzucana po falach, zaczęła się kręcić zawrotnym wirem; oderwał się od niej wielki żagiel i jak ptak biały uleciał w przestrzeń. Wśród miotanych gwałtownie fal powstał otwór okrągły jakby nowy Maelstrom; pochwyceni w tę otchłań żeglarze, obiegali ją z taką nieobliczoną szybkością, że krawędzie statku zdawały się im nieruchome. Szalupa coraz głębiej w otwartą zapadała otchłań, nadnie której wytwarzała się ssąca potęga wciągająca w siebie statek i grożąca połknięciem go z ludźmi. Wszyscy pięciu stali nieruchomi, zbłąkanem patrząc okiem na to co się działo. Powstało w nich, nieokreślone poczucie przepaści.
Lecz nagle szalupa stanęła, prawie pionowy jej przód wydostał się po za linię niebezpiecznego wiru, którego gwałtowność wyrzuciła ją na pełne morze z siłą kuli wypuszczonej z działa.
Altamont, doktór, Bell i Johnson upadli na swe ławki.
Gdy w chwilę potem powstali przyszedłszy do siebie, nie było Hatterasa.
Chronometr wskazywał drugą godzinę z rana.
Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/289
Ta strona została uwierzytelniona.
287