Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/296

Ta strona została uwierzytelniona.
294

jedną rękę Hatterasowi, a drugą wyciągając do Altamonta.
Duk także wołał wiwat! na swój sposób, szczekaniem radosnem.
W pierwszej chwili towarzysze Hatterasa w takiem byli uniesieniu z odzyskania swego zacnego dowódcy, że powieki każdego z nich zwilżyła łza prawdziwego szczęścia.
Doktór chciał się przekonać o stanie zdrowia Hatterasa, który jak się pokazało, nie był tak bardzo ciężko rannym. Wiatr porwał go i uniósł do brzegu, na który dostać się było trudno; odważny marynarz unoszony kilka razy przez fale i znów przez nie przypierany do skały, zdołał nareszcie uczepić się kawałka skały i używszy całej energii, wedrzeć się na nią i zawisnąć nad rozhukanem morzem. Tam owinął się flagą, ale wycieńczony z sił zemdlał, i powrócił do zmysłów dopiero rozbudzony szczekaniem i pieszczotami Duka.
Po udzieleniu pierwszej pomocy, Hatteras mógł się podnieść i wiedziony pod rękę przez doktora, pojść do szalupy.
— Biegun! biegun północny! powtarzał wciąż przez drogę.
— Szczęśliwym być musisz kapitanie? zapytał doktór.