Strona:Juliusz Verne-Podróż do Bieguna Północnego cz.2.djvu/328

Ta strona została uwierzytelniona.
326

Ten krzyk doktora wzruszył Altamonta aż do głębi duszy.
— Ja go ocalę! zawołał.
Jednym skokiem przesadził potok lawy i znikł wśród skał.
Clawbonny nie miał czasu go powstrzymać.
Hatteras doszedłszy do szczytu góry, posuwał się nad otchłanią po wystającej nad nią skale, otoczony deszczem spadających na około kamieni. Duk go nie odstępował. Biedne zwierzę widocznie traciło już przytomność nad zawrotną przepaścią. Hatteras wciąż powiewał flagą, na której jaskrawo odbijał się blask płomieni buchających z krateru.
Kapitan w jednej ręce trzymał flagę powiewającą, a drugą wskazywał na zenicie biegun sfery niebieskiej. Zdawało się że nie był jeszcze zupełnie pewnym, że pragnął z matematyczną dokładnością znaleść punkt, w którym się schodzą wszystkie południki kuli ziemskiej, a na którym właśnie chciał postawić nogę.
Ale mu brakło już podstawy. Znikł. Okropny krzyk jego towarzyszy przedarł się aż do szczytu góry. Tak upłynęła sekunda, wiek! Clawbonny sądził że jego przyjaciel zginął, że zapadł na zawsze w przepaści wulkanu. Lecz był tam już Al-