— W Afryce.
— W Afryce — powtórzył Obieżyświat. — Trudno mi nawet w to uwierzyć. Wyobraź pan sobie, iż zdawało mi się, iż jestem jeszcze w Paryżu; piękną tę stolicę widziałem tylko przez szyby doróżki w ulewny deszcz, w przejeździe z dworca kolei północnej na dworzec kolei liońskiej. Jaka szkoda! Z jakąż radością zwiedziłbym Pére-Lachaise i cyrk na Polach Elizejskich.
— Zapewne spieszysz się pan bardzo? — spytał inspektor policyi.
— Ja nie, lecz mój pan. Aha, dobrze, żem sobie przypomniał. Muszę kupić koszulę i pończochy. Wyjechaliśmy bez rzeczy, za cały bagaż mając tylko torbę podróżną.
— Zaprowadzę pana do sklepu, gdzie pan będziesz mógł się we wszystko zaopatrzyć.
— Panie, jesteś tak uprzejmym!
Poczem udali się razem w drogę.
— Obym się tylko nie spóźnił — rzekł Obieżyświat.
— Masz jeszcze dosyć czasu — rzekł Fix — niema jeszcze południa.
Obieżyświat wyciągnął z kieszeni swą dużą cebulę.
— Południe? — rzekł — cóż znowu, jest dopiero godzina 9 i 52 minuty.
— Pański zegarek się spóźnia.
Strona:Juliusz Verne-Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach.djvu/048
Ta strona została przepisana.