Strona:Juliusz Verne-Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach.djvu/084

Ta strona została skorygowana.

nigdy — rzekł Obieżyświat — takie, szkaradzieństwo.
Pars dał znak, żeby zamilkli.
Naokoło statuy trzęsła się, poruszała, łamała w konwulsyjnych ruchach grupa starych fakirów. Owinięci w krwawego koloru wstęgi, pokryci ranami w kształcie krzyża, z których płynęła krew kropla po kropli, byli to prawie obłąkani, którzy podczas wielkich ceremonii rzucali się pod koła wozu Jaggarnauta.
Za nimi widziano kilku braminów, ciągnących w bogate wschodnie szaty strojną kobietę, ledwie mogącą się utrzymać na nogach. Była to kobieta młoda, biała jak Europejka. Jej głowa, szyja, plecy, ręce, uszy i palce były obwieszone naszyjnikami, bransoletami, kolcami i pierścieniami. Złotem przerabiana, lekkim muślinem przysłonięta tunika, okrywała jej kształty.
Za młodą tą kobietą straż z obnażonemi szablami w ręku i pistoletami za pasem, dźwigała na noszach trupa.
Były to zwłoki starca w bogatem odzieniu rajahów, w przetykanym perłami turbanie, w sukni przerabianej złotem i jedwabiem, przejętej kaszmirowym pasem z brylantami, w przepysznem uzbrojeniu książąt indyjskich. Procesyę tę zamykali muzykanci i banda fa-