więc innego chwytać się sposobu i przez zrobiony otwór w murze dostać się do wnętrza. Należy jednak wpierw zbadać, czy kapłani strzegą również pilnie swej ofiary, jak straż wejścia. Umówiwszy się ostatecznie, jak postąpić, przewodnik wraz z towarzyszami udali się w drogę i po dość długiem chodzeniu dotarli do tylnej części świątyni.
Około godziny wpół do pierwszej przybyli do stóp muru. Żadnej straży nie było z tej strony, nie było tu też ani drzwi, ani okien.
Noc była zupełnie ciemna. Księżyc, otulony w gęste mgły, opuścił horyzont.
Nie dosyć jednakże było dosięgnąć muru; szło o zrobienie w nim otworu, a nasi znajomi, prócz scyzoryków, żadnych narzędzi nie mieli, szczęściem mur składał się z cegieł i drzewa, nie trudno więc było go przedziurawić.
Po wyjęciu pierwszej cegły robota szła coraz łatwiej. Przy pracy zachowywano jak największą ostrożność. Przewodnik z jednej, Obieżyświat z drugiej strony wyciągali cegłę po cegle i otrzymano już dość spory otwór, gdy z wnętrza świątyni rozległ się krzyk, na który prawie jednocześnie odpowiedziano z zewnątrz. Obieżyświat i przewodnik przerwali robotę. Czyżby ich odkryto? Rozsądek dyktował oddalić się, co też niebawem uczynili.
Strona:Juliusz Verne-Podróż naokoło świata w 80-ciu dniach.djvu/092
Ta strona została przepisana.